Kończe studia inżynierskie i zauważyłem że nie potrafię się już zmuszać do nauki - uczyć na egzamin. Wciąż potrafię się uczyć przypadkiem, tzn czytać coś, programować i w międzyczasie coś zapamiętać i się czegoś nauczyć, ale siąść i pouczyć się do egzaminu - coraz gorzej. Coraz mniej przejmuje się jak to zaliczę, byle zaliczyć - jako student 1, 2 roku myślałem, żeby się wykazać, teraz mam brzydko mówiąc wyj*bane. Nie, że mnie nic nie interesuje - interesuje, ale tak, żeby poczytać, dowiedzieć się, a nie na siłę zapamiętać.
Wątpie że wybiorę się na studia magisterskie, bo bym tylko się męczył - choć niestety będę musiał się tłumaczyć rodzicom, współpracownikom i kierownictwu, którzy pewnie uznają to za lenistwo (trochę racji będą mieć, ale nie za dużo, bo rozwijam się samemu).
Czy ktoś miał podobnie? Co zrobiliście, zmuszaliście się do magisterki dla papierka?
Nie tyle dla papierka, co po to, aby napisać ciekawą pracę dyplomową. Generalnie łatwiej jest robić coś bezsensownego, jeśli wyjdzie się z założenia, że pozwoli nam to zrobić coś fajnego później. Oczywiście, ileś bzdurnych i męczących przedmiotów trzeba było zaliczyć. Ale z drugiej strony, w pracy też jest masa bzdur (np.: spotkania projektowe, telekonferencje z klientem, standupy, team building pod światłym przywództwem HR), więc trzeba się przyzwyczajać.
Czy ktoś miał podobnie?
Miał... na pierwszym czy drugim roku przez tydzień tylko całek się uczyłem żeby je w końcu zaliczyć aż mi padło na psychę i te całki mi się śnić zaczęły.
A na końcową obronę szedłem całkowicie wyluzowany i było mi zupełnie obojętne czy zdam czy nie zdam. Totalnie nie czułem powagi sytuacji.
Ja mam wrażenie, że wynika to ze zmiany tego czego konkretnie się uczysz.
Przez pierwszy rok-półtora jest to teoria. Masa matematyki i jej pochodnych w fizyce i technice (przetwarzania sygnałów, optymalizacje itp.) a potem zaczyna się podejście informatyczne: narzędziowo-systemowe. Ciężko tu mówić o takim kuciu jak wcześniej. To po prostu trzeba zrozumieć i stosować.
Z mojego studium przypadku - takie rzeczy jak zapamiętywanie w krótkim czasie przychodzą mi niezwykle łatwo (jeśli nie będę tego utrwalał to oczywiście wyleci równie szybko). Z tego powodu jeśli nie coś mnie zbytnio nie interesowało to wystarczyły mi dwie godziny noc przed zaliczeniem (pod warunkiem że była to czysta teoria, a parę takich przedmiotów się zdarzyło).
Niemniej moim zdaniem warto kontynuować. W życiu się jeszcze nasiedzisz i napracujesz, a dodatkowe półtora roku magistra, żeby się trochę rozwinąć (niekoniecznie zawodowo, ale mówię bardziej o horyzontach) to jest pikuś. Tylko, że to moje zdanie - a ja doszedłem już dawno do wniosku, że mógłbym studiować cokolwiek technicznego byleby mnie odrobinę interesowało.
A to ja też tak mam ... Trudno jest mi ślęczyć nad książkami. Zauważyłem, że na mnie działają teraz jakieś interaktywne kursy/szkolenia. Jak musiałem podszkolić swój angielski do pracy to na kompie zainstalowałem sobie kurs multimedialny http://tanio-taniej.pl/produkty-produkt:profesor-henry.html . Jakoś lepiej mi to wchodziło i nie zasypiałem :)
Ja miałem tak samo. Nie, żeby było mi to obojętne, ale na 3. roku miałem ogromny problem z motywacją. Potem poszedłem na magisterkę i kolejne dwa lata powtarzania sobie, że "tyle wytrzymałem to wytrzymam jeszcze trochę".
Rada ode mnie: Zepnij poślady i dokończ co zacząłeś. Zrób mgr - tego na pewno nie będziesz żałować.