Wasze lata szkolne

1

Siemka, wiadomo, że każdy kiedyś chodził do szkoły, więc chciałbym was zapytać jak wspominacie szkolne czasy? Jakimi byliście uczniami? Jaki wpływ miała na was edukacja? Co najmilej wspominacie? :) :)

0

Psychiatra mówi, ze mnie gnębili w szkole dlatego jestem trollem. :(

5

Szkoła to okres największej beztroski i fajnych, ale patrząc z perspektywy całego życia, krótkich znajomości.

Uczniem byłem słabym, bo zadania odrabiałem przed lekcjami, nigdy nie uczyłem się na sprawdziany, musiało mi wystarczyć to, co zapamiętałem z lekcji, nie będąc na niej zbyt skupiony, bo wolałem gadać z kumplem, pisać smsy do dziewczyn, albo budować wieżę z krzeseł w ostatniej ławce na chemii ;)

Nie wiem jaki wpływ na mnie miała edukacja - raczej niewielki. Do głowy wchodziło mi tylko to, co chciałem, żeby tam weszło. Jak mnie temat zainteresował to i na geografii poczytałem o czymś ciekawym, ale to musiał być mój wybór, żeby temat zagłębić.

Najmilej wspominam koleżanki, "buły" w bufecie za 2zł, grę w piłkarzyki zamiast wf-u (nie, nie jestem gruby :D) i to, że z jakiegoś powodu znała mnie połowa liceum, a ja ich nie :D

3
  1. podstawowka -> spalem na matmie
  2. gimnazjum -> uciekalem przez pol roku z polskiego (labowalem) po czym rodzice kumpla z ktorym uciekalem zadzwonili do mojego Taty, ze nie zycza sobie bym spedzal z nim (z tym kumplem) czas bo mam na niego zly wplyw
  3. technikum -> spalem na matmie i uciekalem z nietechnicznym zajec (a czasem z technicznych) zeby pograc w bilard.

ocen zlych nie mialem jak na to co robilem :)

z @dzek69 sie nie zgodze ze krotkie znajomosci. W technikum poznalem @racuh. Jakby nie bylo znam go juz 8 lat i nawet jest u mnie w odwiedzinach ;)

Najlepiej wspominam technikum. Jest duzo rzeczy do opowiadania, ale wieszkosc to humor sytuacyjny wiec zostawie to w spokoju.

3

Z podstawówki to najbardziej pamiętam wstawanie na siódmą albo na ósmą rano... Mój naturalny zegar biologiczny mocno się przeciw buntował, dość często pomijałam pierwsze lekcje, zdarzyło się zemdleć w drodze do szkoły albo puścić krew z nosa. Nienawidziłam tego i ukierunkowało to moją karierę zawodową - obiecałam sobie wybrać taki zawód, żeby nie miało znaczenia, o której wstaję...

Pamiętam też lekcje wf, a raczej to, że w szatniach nie było pryszniców. W gimnazjum był jeden, bez zasłonki, także mycie się było w praktyce erotycznym występem przed resztą szatni. Nikt się nie mył, wszyscy śmierdzieli jak nastolatki po wfie -_-' Oczywiście wf nigdy nie był na końcu lekcji.

No i pamiętam, że bardzo często nawiedzała mnie zawzięta myśl, której nie wypowiadałam głośno, tylko zagryzałam w sobie: "Czekaj, niech ja tylko się usamodzielnię..." Dorosłość utożsamiałam z samodzielnością, a nie z mityczną granicą 18 lat, i od kiedy tylko pamiętam, marzyłam o tym i dążyłam do tego ze wszystkich sił. Nienawidziłam być dzieckiem.

0

Temat pryszniców to w ogóle ciekawy jest. Z internetu się dowiedziałem, że w ogóle coś takiego może być - podstawówka/gimnazjum to dla mnie ten sam budynek - pryszniców nie było, zresztą jak w 5 minut miałoby wziąć prysznic 30-60 osób (czasem wf miały jednocześnie dwie klasy, mała szkoła, klas 12 łącznie) to ja nie wiem. W liceum były - dwa na szatnię bodajże, ale nie wiem czy to w ogóle działało - nikt nigdy z tego nie korzystał. Była jakaśtam zasłonka, ale moim zdaniem to żaden komfort przy głupich żartach ludzi z klasy (a ja osobiście nie przepadam za nagością wśród innych). Sądzę, że gdyby działały to by korzystali. Niemniej dwa prysznice na ok. 45 osób i 5 minut przerwy - za mało.

Uroki polski B pewnie ;)

4

Podstawówka i gimbaza to tak odległe lata, że nie ma co wspominać; Ale technikum jak najbardziej :]

To była ogromna różnica - różni ludzie (i więcej ludzi), różni nauczyciele, kilka budynków (każda przerwa to wizyta na świeżym powietrzu); Uczyć raczej mi się nie chciało, bo lekcje nietechniczne mnie nudziły i szkoda mi było na nie czasu (ale siedzieć na nich raczej trzeba było, przynajmniej w pierwszych latach); Zajęć technicznych było po 10-12 godzin w tygodniu, więc chciało się przychodzić; Uczyłem się przeciętnie, może trochę więcej jak przeciętnie, jeśli o oceny chodzi; Praktycznie nigdy nie uczyłem się w domu - wolałem komputer; Jak przychodził sprawdzian czy pytanko to robiłem ściągi - dzięki temu wiedza sama wchodziła do głowy, przez co ściągi nie były potrzebne na sprawdzianach;

Tak sobie wegetowałem spokojnie, nie tracąc czasu na bzdury jak j. polski, historia czy inne takie; Oceny miałem na tyle dobre, że nikt się nie czepiał; W trzeciej klasie technikum nawet miałem świadectwo z paskiem - jedyne w całym moim życiu; Po części dlatego, że zawsze moja średnia oscylowała wokół 4,5, a po części dlatego, że nie byłem zbyt "grzeczny" i te wyniki stanowiły kartę przetargową wobec rodziców dziewczyny; Gdybym się przyłożył i faktycznie uczył się w domu, to średnią 5.0 bez większych problemów bym zdobył; Ale ja musiałem się "stawiać" i celowo zaniedbywałem zajęcia nie interesujące mnie, przede wszystkim j. polski, j. niemiecki i historię; Czego rezultatem była dwója z polskiego na koniec technikum, a trója z niemieckiego i historii;

I tak bardzo często brało się udział w zawodach sportowych - głównie tenis stołowy i piłka ręczna, ale też siatkówka i koszykówka (mam prawie 2m i długie grabie, więc to okoliczności sprzyjające); Dzięki temu sporo nieinteresujących mnie lekcji omijało mnie (co mnie cieszyło), no i zaowocowało kupką medali na ścianie, górą dyplomów i kilkoma pucharami (wyróżnienia na koniec każdego roku szkolnego); Nadal mam rakietkę, którą zdobyłem sporo tytułów - ręcznie przerobiona na styl piórkowy, skręcona śrubą, bo powoli rączka pękała; Ba, nawet nagrania zawodów powiatowych mam na kasetkach od kamery analogowej, ale do tej pory pomimo posiadania specjalnego rippera, nie zabrałem się za zrzucenie nagrań na dysk...

Bardzo lubiłem chodzić do szkoły (technikum) i z chęcią wróciłbym tam, pod warunkiem, że ze starą ekipą; No ale te czasy nie wrócą, więc wspomnienia muszą wystarczyć.

0

Liceum. Pierwszy alkohol, pierwszy sex. Pierwsze poważne przyjaźnie trwające do teraz. Fajne to było.

5

szkoly unikalam jak moglam, u nauczycieli (poza moze 2) mialam raczej przerabane, jak juz sie pojawialam to zwykle szlam 'na srodek' i sie troche nade mna znecali. z kilkoma mialam fajny uklad ze nie przychodzilam na lekcje a oni mi wpisywali obecnosc, czyli np. bylo 5 godzin a ja bylam tylko na 2 matematykach bo akurat nauczyciel byl ok.
chyba w kazdym roku bylam na granicy klasyfikacji przez nieobecnosci, w kilku klasach zdawalam komisyjnie egzaminy bo nie chcieli mnie przepuscic przez oceny (nie zawalilam ani jednego roku btw ;)
szkola nauczyla mnie przede wszystkim wodolejstwa, prowizorki i zostawiania wszystkiego na ostatnia chwile i nie wspominam jej milo ze wzgledu na strate czasu na nudnych lekcjach i ponizanie z ktorym sie tam spotkalam ze strony zarowno nauczycieli jak i rowiesnikow. sam dyrektor szkoly (ktory uczyl fizyki/informatyki) na moja odpowiedz o plany na przyszlosc zaraz przed matura powiedzial (ku uciesze ogolu) ze nawet na kase do marketu sie nie nadaje a co dopiero informatykiem zostac :)
z milych rzeczy to do dzis wspominam niskobudzetowe wycieczki po kraju i okolicach, drobne romanse (i przezycia z nimi zwiazane) oraz oczywiscie bezkarne siedzenie przy komputerze od rana do wieczora, a raczej od wieczora do rana :D

0

W szkole:
podstawowej
Traktowany byłem jak bezmózgi dyktafon który nagrywa w domu i odtwarza w szkole co strasznie mnie denerwowało.

ponadpodstawowej
Było fajnie bo graliśmy w ping ponga dużo.
Pamiętam, że byłem zachwycony tym, że nauczyciele umieją tłumaczyć i szkoda mi było, że w podstawowej nie umieli.
Jakimś dziwnym sposobem każdy mnie znał(ja mało kogo), albo przynajmniej znał moją ksywkę.

średniej
Poznałem kilka osób z którymi do dzisiaj utrzymuję kontakt.
Pamiętam, że połowę czasu trwania najwięcej zajęć miałem z chjem który stał się moim wychowawcą i lubił się znęcać psychicznie, więc bardzo się cieszyłem, że się to skończyło bo jakby to trwało jeszcze ze 2 lata to siedziałbym pewnie w więzieniu bo jak to mówią zabijesz skuriela, a idziesz siedzieć jak za człowieka.

wyższej
Było spoko, fajni ludzie i sporo imprez.
Powinienem się był bardziej przyłożyć do równań różniczkowych.

Przynajmniej w moim przypadku edukacja była na każdym poziomie mieszana z ogłupianiem przez podawanie hipotez jako faktów, podawanie faktów/wzorów bez zająknięcia się nawet o założeniach czy wyrywanie informacji z kontekstu i pomijaniu pewnych okoliczności w manipulancki sposób.

Ma to na mnie bardzo duży wpływ, do tego stopnia, że jak kiedyś by się trafiło, że będę miał dziecko to wiem, że będę musiał mu dużo sprostowań robić, a dodatkowo jestem bardzo za wywaleniem odgórnego programu nauczania i matury.

0

z jakiegoś powodu znała mnie połowa liceum, a ja ich nie
Oj tak. I osiedle.

Była jakaśtam zasłonka, ale moim zdaniem to żaden komfort przy głupich żartach ludzi z klasy
U nas były typu "Auschwitz" czyli sala z otwartymi prysznicami. Nie pamiętam żeby ktoś się tam mył ani czy w ogóle działały.

Najtrudniejszy przedmiot? historia.

Najgorsza nauczycielka w podstawówce? od fizyki.
Najlepsza nauczycielka w liceum? od fizyki.

3

Z podstawówki dobrze wspominam nauczyciela od matematyki, zawsze powtarzał "Jeśli nie będziecie się uczyć, to będziecie kopać rowy w Irlandii". Któregoś dnia wpadł na lekcje, z worka wyciągnął zabawkową łopatę i powiesił ją na ścianie. "Ta łopata niech będzie przestrogą dla tych którzy nie chcą się uczyć!" - stąd wzięła się nazwa zastępcza dla matematyki "Łopatologia".

Gimnazjum, jakoś je przeżyłem.
Pierwszy rok nie wspominam dobrze, trafiłem do klasy gdzie większość stanowiły dziewczyny (Dla zabiegających o względy wcale to nie było na rękę, te dziewczyny w podstawówce siedziały w klasie gdzie były same dziewczyny i były nadzwyczaj chamskie i toksyczne w mojej opinii). Była duszna atmosfera, i parę razy zdarzyło mi się że traciłem przytomność (Mega trip, i to darmowy. Brzmi to dziwnie ale lubiłem tracić przytomność, w momencie kiedy zdołali mnie "obudzić" to świadomość otoczenia, w ogóle wszystkiego dochodziła do mnie powoli i ... to było niesamowite, po przebudzeniu stali wszyscy nade mną... a ja byłem zaskoczony, nie wiedziałem gdzie jestem ani kim jestem. Zadawałem sobie pytania w stylu "Co to za ludzie?!" no ale po jakieś chwili zdałem sobie sprawę gdzie, co i jak no i kim jestem ale towarzyszyło mi jakieś durne uczucie rozczarowania.).
Byłem czwórkowym uczniem, nie było źle. No i w drugiej klasie się przepisałem, nie odpowiadała mi atmosfera. Wychowawcą klasy był fizyk którego świetnie wspominam, w tej klasie miałem więcej znajomych twarzy z podstawówki, czułem się jak w domu.

W tej klasie stopniowo moje oceny stawały się gorsze, a więcej żyłem wśród ludzi. Moją jedyną pasją była muzyka i tego się trzymałem (i z muzyką żyję do dzisiaj jako entuzjasta, w gimnazjum miałem pierwszą kapelę punkową i stawiałem pierwsze kroki na gitarze), w szkole lubiłem wszystko negować i prześmiewać.
Jak typowy gimbus byłem krótkowzroczny (jeśli mogę tak to ująć) i płytki.

Na informatyce zawsze sobie radziłem, i to była jedyna lekcja gdzie miałem inicjatywę i pomagałem innym(Umiałem już w tamtym czasie odpowiednio zapytać wujka google, ale nie sądziłem że ta umiejętność jest aż tak ważna :D). Pracowaliśmy na komputerach Apple (nikt ich nie lubił, a niby są takie proste w obsłudze xDDDDD).
Popadłem w demagogię tłumu "Matma jest be! i do niczego mi się nie przyda".
Na lekcjach Angielskiego miałem młodą i piękną nauczycielkę o porcelanowej cerze, czarnych włosach i oczach (Nigdy nie karciła mnie za jedzenie na lekcji, ale innych tak.). Moja ocena z Ang. to zawsze była trójka (Nie odrabiałem zadań domowych i zapominałem podręcznika... ew. zeszytu albo jedno i drugie :d).

Życie pomimo że było mi przychylne... i tak nie chciałem zaznajamiać się matematyką, a miałem niesamowitego nauczyciela (Właściwie dwóch, ale jeden poleciał na chorobowe na długi czas i dużo lekcji z nim nie mieliśmy - a szkoda, ten potrafił naprawdę nauczyć.). Drugi gość od matmy to był niesamowicie sympatyczny człowiek, i niesamowicie skupiony na tym żeby przeprowadzić wykład... w "karierze ucznia" nigdy nie zdarzyło mi się spotkać nauczyciela który miał wyrąbane na chaos w klasie.
Ten gość mi cholernie imponował, miał gdzieś czy uczniowie korzystają z lekcji, czy słuchają, czy rzucają się papierkami... on jak zaczął wykład, tak doprowadził go z spokojem do końca. Nic nie było w stanie go powstrzymać od tłumaczenia... serio, rzadko zdarzało się żeby ten nauczyciel kogoś upominał żeby słuchał. Grał też na gitarze klasycznej i mieliśmy okazję posłuchać jego autorskich piosenek, świetny gość ale mieliśmy z nim tylko rok.

W ławce siedziałem z kumplem którego świetnie wspominam, niezły jajcarz i zawsze było się z czego śmiać, szczególnie z znajomym który siedział po sąsiedzku przed nami.
Język Polski wspominam prześwietnie! Mieliśmy świetną nauczycielkę z bogatym zasobem słów, i rzucała trudnymi dla nas do zrozumienia słowami... kiedy komentowała czyjeś zachowanie, używała sporo niezrozumiałych słów i to wszystkich najbardziej denerwowało i zazwyczaj pozostawiała po sobie zgliszcza i totalną ciszę... zaginała każdego nicponia :) Moje wypracowania zawsze były czytane na głos przed lekcją na której oddawała prace klasowe. Niestety nie było w nich nic niesamowitego, były wyceniane na jeden ale z racji że wszystko sprowadziłem do komedii i cała klasa mogła się pośmiać wraz z nauczycielką która miała z mężem ubaw w domu... dostawałem promocyjne 2- :D

Jakbym miał podsumować gimnazjum to szczerze, był to totalny upadek... towarzystwo i imprezy.

Szkoła średnia... właśnie ją kończę ale tutaj najwięcej się pozmieniało.
Poszedłem na logistyka... szczerze to było mi obojętne gdzie będę pracował, co będę robił... ważne żeby mieć z czego się utrzymać, grać na gitarze w domu i mieć święty spokój.
Coraz większy problem miałem z porozumiewaniem się z drugim człowiekiem, im dalej w życie tym większy dystans miałem do ludzi i w ogóle życia.
Grałem w kapeli death metalowej i chyba tylko to mnie obchodziło, nic więcej.
Któregoś dnia na próbie odebrałem telefon że mój dobry znajomy się powiesił, totalnie odizolowałem się od ludzi, przez jakieś 2 miesiące czy nawet więcej nie było mnie w szkole. Żeby czymś się zająć zacząłem oglądać dużo anime, zacząłem od Elfen lied (Tak jakoś kojarzyłem że w dzieciństwie dużo oglądałem i nie wiem co w ten sposób chciałem osiągnąć ale przyznam że wiele tytułów dało mi do myślenia). Nie zdałem klasy, nieobecności + zaległości i słabe oceny... i jeszcze mój dystans i apatia do życia i ludzi.
To dziwne ale bałem się przyjść do szkoły, do nowej klasy gdzie ja zawsze lubiłem zmiany, tak wtedy popadłem w jakieś odrętwienie.
Na profilu informatycznym miałem większość paczki z szkoły, stwierdziłem że informatyka to nie może być coś trudnego i jakbym miał ocenić tą decyzje... to mimo że była z głupich pobudek to jednak okazało się to później strzałem w dziesiątkę.
Dużo w tym czasie czytałem o rozwoju osobistym, autorów typu Tolle, Osho, Jung... większość tytułów brałem z bloga "zenforest", ogólnie poświęciłem uwagę sobie i szukania odpowiedzi na dręczące mnie pytania. Moja obecność na zajęciach to był obóz przetrwania... do czasu aż znajomy z klasy zaczął mi opowiadać o programowaniu(od razu się do tego nie zabrałem). Rok temu jakoś, zacząłem poważnie się zastanawiać nad swoim życiem... doszedłem do wniosku że muzyka to po prostu pasja i nie chciałbym być popularny tak naprawdę... gdzieś tam w środku było to marzenie o zarabianiu i życiu z muzyki ale to się kłóciło ze mną, nie chciałem tego tak naprawdę.
Zerwałem wszystkie znajomości, rzuciłem zespół, właściwie to porzuciłem wszystko żeby móc zostać sam, totalnie sam.
Przyszedł Grudzień i któregoś dnia postanowiłem spróbować z programowaniem... Zanim w ogóle się zabrałem do napisania pierwszego "Hello World" zbierałem info o tym, czym właściwie jest programowanie, jak to działa, od czego zacząć itd.
Zdecydowałem się na C++ i zrobiłem te parę pierwszych kroków, i zacząłem zauważać że wcale źle mi nie idzie. No więc, zacząłem przykładać się do zajęć z informatyki... i tak magicznie z dwójek zaczęły przychodzić piątki :D Jestem bardziej aktywny na zajęciach, i zacząłem stawiać sporo pytań w tym temacie i któregoś dnia spytałem nauczyciela... jakich przedmiotów szkolnych powinienem się uczyć żeby móc poradzić sobie jako programista... odpowiedź była taka "Musisz być zajebisty z matmy i angielskiego", padło też parę słów o dokumentacji i na początku nie za bardzo rozumiałem jaki związek to z sobą ma... i znów zacząłem zbierać info i się uświadamiać, po co mi to i tamto.
Wraz z zainteresowaniem, zacząłem zauważać że to czego się uczę się na techniku informatyku... to za mało, jakby to było marne 5% tego czego naprawdę mogę umieć i wiedzieć. Nie podważam kompetencji nauczycieli, ale z góry stwierdziłem że szkoła niczego mnie nie nauczy i że powinienem wziąć sprawy w swoje ręce a samą szkołę traktować jak pomoc/opcje.
Moja izolacja od otoczenia, dała mi sporo zalet. Przestałem żyć cudzym życiem, stopniowo pozbywałem się z siebie przekonań którymi nasiąknąłem od innych, większość czasu spędzam na nauce, przy gitarze czy programowaniu(klasa maturalna i tak szczerze to więcej nauka mi czas pożera :d).
Do matematyki przekonało mnie sporo ciekawostek o niej, odcinek Zelenta o ciągu Fibonacciego (i to nawiązanie do muzyki!) czy książka o fortepianie autorstwa Chuan C.Chang'a w której przeczytałem "Harmonia jest zgodna z najprostszymi zasadami matematyki i daje ona podstawy skali chromatycznej, która jest równaniem logarytmicznym " - i wtedy człowiek się palnął w łeb i wypowiedział te ponadczasowe słowa "Ale ja byłem głupi że nie chciałem się uczyć!" :D

Dużo rzeczy pominąłem i wiele mógłbym dopisać dalej, ale raczej nie mam zbyt wiele czasu na dzisiaj no i matura sama się nie napisze jak nie będę się uczył :D Poza tym, pewnie niewielu przeczytało te wypociny do końca... ale jeżeli ktoś na to zmarnował czas to jedynie mogę podziękować za uwagę.
Mam nadzieję że chociaż w kilku procentach nie będę wam obcy i nie będę jakiś anonimowy.
Część może krzywo patrzeć na moje staty (nie udzielanie się na tematy związane z programowaniem) no ale póki co sobie radzę, i jeżeli nie będę w stanie wyszukać czegoś w google czy na stack'u to oczywiście chętnie was zapytam i mam nadzieję że otrzymam dobre odpowiedzi.
Póki co jestem świeży i sporo amatorskich problemów na bank są gdzieś w sieci a szkoda wam tutaj śmietnik robić.

Jeżeli w jakiś sposób zboczyłem z tematu, to przykro mi. ^^

0

Fajne wspominki, ale jedno co mnie uderza, to fakt, że wszyscy chodzili do gimnazjum. Ja chodziłem do 8-klasowej podstawówki, a nauka w szkołach średnich zajela mi 6 lat. Na szkole wyzsza wybralem totalne nieporozumienie i nie skonczylem, ale teraz kiedy dobiegam 40-stki koncze informatyke, wiec wyglada na to ze probuje naprawic bledy sprzed lat. :)

0

Na naukę nigdy nie jest zbyt późno.
Ja byłam pierwszym rocznikiem, który miał sześcioletnią podstawówkę zamiast ośmioletniej. Na początku to było dość przerażające, bo te zmiany pojawiły się dość nagle. Na szczęście nie musiałam zmieniać szkoły, bo moja podstawówka przekształcała się w gimnazjum. Byłam również pierwszym rocznikiem z egzaminem gimnazjalnym. Stres ogromny. Gimnazjum było dziwne, niby klasa ta sama, ale dziwna atmosfera. Liceum kojarzy mi się głównie z dojazdami do szkoły.

3

Podstawówka i gimnazjum to zdecydowanie najgorsze lata. O dziwo, wtedy miałem też najlepsze wyniki w nauce i najwyższą frekwencję. W technikum z kolei trafiłem na naprawdę (stosunkowo) fajnych ludzi, na lekcje potrafiłem przyjść o 13 bo zaspałem, z niektórych przedmiotów z trudem dostawałem dwóję, z większości zawodowych, z programowaniem na czele, miałem szóstki bez większego wysiłku. O dziwo zachowanie miałem niedopuszczalne, mimo że w bójki się już nie wdawałem jak w gimnazjum. I tak skończyłem szkołę ze świadectwem rozciągającym się od dwójki do szóstek, za to z maturalnym najlepszym w klasie. Do egzaminów kończących zawsze miałem szczęście, bo nigdy się na nie nie uczyłem. Czy wróciłbym do lat dziecięcych, gdybym mógł? Wolałbym się wytarzać w mrowisku.

0

Liceum. Uczyłem się informatyki, matmy i angola, resztę ledwo zaliczałem na 3 i 2, bo mi się uczyć nie chciało. A szkoda, bo teraz najfajniej wspominam lekcje polskiego. Nigdy więcej w życiu nie spotkasz się z tym co masz teraz na polskim :)

Ale za to był czas na imprezy, chlanie z kumplami, pierwsza kobieta, gitary, ogniska i inne głupoty... to jest coś niezapomnianego i jak najbardziej w tym wieku warto się na tym skupić :)

0

Ja tam lubiłem lekcje matematyki. Młoda matematyczka była i niezła laska. Zawsze siedziałem w pierwszej ławce pomimo że byłem najwyższy w klasie

1 użytkowników online, w tym zalogowanych: 0, gości: 1